.

Jak malowałem kopię obrazu Marka Rothko

24 marca 2021

Pracowałem dla korporacji, jako grafik komputerowy. Wcześniej robiłem projekty stron internetowych, ale w tamtym czasie duże serie różniących się jedynie rozmiarem i układem kompozycji, banerów reklamowych. Wtedy pojawiła się propozycja, bym zamiast tego codziennego zajęcia, namalował na potrzeby dekoracji firmy, kopię obrazu Rothko. Obraz pozwolono mi wybrać. Będąc znudzonym codziennymi moimi zajęciami w pracy, przystałem na propozycję. Mimo, że nie przepadam za malarstwem północnoamerykańskim, a obrazy Rothko powalają mnie jedynie absurdem ich wyceny, wizja kilkunastu dni pracy w domu była jednak kusząca. Wybrałem obraz w kolorach, które mi się najbardziej podobały. W końcu będę musiał przez jakiś czas na nie patrzeć. Myśląc Rothko, każdy ma na myśli obrazy z dojrzałego okresu. Kiedy okazało się, że malarz nie jest w stanie opanować podstawowego warsztatu, by uprawiać malarstwo przedstawiające uciekł w abstrakcję. Wynalazł swój rozpoznawalny styl malarski zgrabnie zamieniając niedostatki na przewagi. Obrazy duże, dekoracyjne, nie budzące kontrowersji. Różnią się nieco układem kompozycji, doborem kolorów i fakturą dużych plam.

Poczytałem dostępne informacje o technice malarza i uznałem że obraz namaluję akrylami (nie lubię tej techniki ze względu na mniejszą kontrolę nad kolorem niż w oleju, ale za to można szybko nakładać kolejne warstwy farby). Ustaliliśmy ścianę, na której miał wisieć obraz, a także jego format. Zamówiłem blejtram, farby (tylko potrzebne do tego obrazu kolory), spoiwo i pędzle.

Niestety nie miałem dostępu do albumu prac malarza z dobrej jakości reprodukcjami, musiałem więc polegać na fotografii ściągniętej z internetu. Faktycznie robiłem więc kopię wielokrotnie przetworzonej cyfrowej fotografii, a nie realnego obrazu. Malowanie kopii z reprodukcji jest łatwiejsze niż z oryginału, bo obraz niesie nieporównanie więcej informacji, niż jego reprodukcja. Malowałem kopie z oryginału kilka razy i za każdym razem było to malarstwo polskie. To jednak miała być tylko stosunkowo tania dekoracja biura, więc nie mogłem liczyć na bilet do San Francisco, a tym bardziej na to na to, że mnie tam wpuszczą do galerii.

Nie pamiętam czy rzucałem rysunek obrazu na płótno, czy rysowałem odręcznie. W końcu tu nie ma określonych kształtów i nikt nie rozpozna, że ta czy inna plama jest nieco innego kształtu niż w oryginale. To nie realizm tak łatwo ulegający deformacji przez wady rysunku. Postanowiłem skupić się na oddaniu charakteru plam barwnych i faktur. Oddać możliwie wiernie styl malarza, tak jak go odbierałem.

Mieszanie farby - przygotowanie kolorów
Mieszanie farby – przygotowanie kolorów

Rozrobiłem większą ilość potrzebnych kolorów i przelałem je do zakręcanych naczyń. Przy akrylach to możliwe, bo nie mają tendencji do tworzenia na powierzchni błony, jak to się dzieje z farbami olejnymi w kontakcie z powietrzem. To będzie moja baza kolorystyczna, od której będę zaczynał, by później modyfikować ją na bieżąco. Szkoda czasu na każdorazowe rozrabianie potrzebnego odcienia. Pędzle jakie kupiłem do malowania tej kopii pochodziły głównie ze sklepu budowlanego. Zwykłe, ale dobre pędzle z naturalnej szczeciny niezbyt równo ułożonej (w tym przypadku zaleta) ale nie przyciętej na końcu!

Farby i pędzle
Farby, pędzle, paleta

Początek malowania.
Przy tego typu obrazie główne trudności nie polegają na szukaniu idealnego odcienia czy kształtu. Dbać należy o odpowiednią, niezbyt dużą ilość farby na pędzlu, o odpowiedni nacisk, by pędzel tylko muskał płótno. To technika przecierki. Pozwala uzyskać szorstkie faktury, które nie są monotonne, ale zdają się pulsować naturalnym biologizmem. Najpierw namalowałem prosty podkład bez szczególnej finezji w tonie najciemniejszych ocieni. Na nich budowałem coraz jaśniejsze warstwy dbając o oddanie stylowych faktur. Trzeba poświecić odpowiednią ilość godzin, ruchów wykonanych w pewnym skupieniu. Popsuć można łatwo. Niedobranym odcieniem, zbyt dużą ilością za rzadkiej farby. Błędy naprawia się długo. Malowanie nie sprawiało mi jednak najmniejszych problemów. Zrobiłem dużo kopii w życiu, więc ten obraz wydawał mi się jednym z łatwiejszych do malowania.

Rothko, Untitled 1960, kopia początek pracy
Rothko, Untitled 1960, kopia początek pracy

W trakcie malowania.
Jedynym problemem jaki miałem to duży format. Raz dlatego, że mam klitkę pracownię; niewiele ponad 12m2; a drugi, że duże obrazy wymagają  dużo czasu i pracy. Mam nawet taką prywatną teorię związaną z zależnością pomiędzy wielkością obrazu a jego jakością. Wydaje się, że najwięcej najlepszych obrazów jest namalowana w „ludzkiej” skali. Obrazy za małe są trudne do malowania, ze względu na ograniczoną precyzję ręki i oka. Z kolei obrazy zbyt duże stają się wyzwaniem technicznym, niemal sportowym dla ludzkiego ciała. Wystarczy porównać ile czasu zajmuje namalowanie kwadratu o boku 10 cm i takiego o boku 1m. Jak daleko trzeba odchodzić od obrazu 2×3 metry by zobaczyć całość, bo z bliska widać tylko mały fragment. W rezultacie, bardzo małych obrazów prawie nikt nie maluje. Duże z kolei są na ogół ledwo zaczęte, a bardzo rzadko porządnie wykończone. Duże są często niespójne tonalnie bądź rysunkowo właśnie przez niewygodę ich oglądania podczas malowania. Przez to, że malując z bliska nie da się odpowiednio często sprawdzać całości.

Rothko, Untitled 1960, kopia w trakcie pracy
Rothko, Untitled 1960, kopia w trakcie pracy

Kopia zakończona.
Malowanie kopii zakończyłem, gdy w miarę wiernie odtworzyłem wydrukowaną reprodukcję. Gdy poprzez kolejne warstwy nakładane przecierkami, barwne plamy zostały odpowiednio rozwibrowane. Gdy nie drażniło mnie już żadne pociągniecie pędzla. Dostrzegam, że w porównaniu do stylu malarza jest nieco za grzecznie. Byłoby lepiej gdybym choć raz mógł zobaczyć na żywo obrazy Rothko. Tylko czy się opłaca starać o wizę i lecieć do USA, gdy ma się namalować tylko jedną kopię do dekoracji korytarza w biurze?

Rothko, Untitled 1960, kopia skończona
Rothko, Untitled 1960, kopia ukończona

Przeczytaj także o sensie malowania kopii – „Nie zamawiajcie kopii obrazów!